Mistrzowie Gitary (Gitara i Bas 1998)
Z gitarzysto rozmawia Piotr Nowicki
(Ze względu na obszerność materiału zdecydowaliśmy się przedstawić Wam sylwetkę Allana Holdswortha w dwóch odsłonach. W tej części publikujemy wywiad przeprowadzony jesienią zeszłego roku. W numerze następnym omówienie obszernej dyskografii, sprzętu oraz ciekawostki z jego biografii.)
COLTRANE GITARY
Nazwisko Allana Holdswortha kojarzone jest u nas głównie z grupą U.K. Część fanów gitary pamięta go z albumów Tony Williamsa, Jean Luc Ponty'ego, grup GONG i SOFT MACHINE. Nazywany jest Coltranem gitary, choć dla niego samego takie określenia mało znaczą. Tacy mistrzowie jak Van Halen, Zappa, Santana, czy Joe Zawinul określają go jako jednego z najważniejszych gitarzystów wszechczasów, ale mimo to pozostaje w cieniu. Znany jest, szczególnie u nas, bardzo wąskiemu kręgowi słuchaczy, choć coraz więcej osób odkrywa urok jego trudnej, choć bardzo ciekawej i oryginalnej muzyki. Muzycy cenią go za twórczość oraz postawę – jest wiecznie niezadowolony z tego, co zagrał kiedyś, wiecznie szuka czegoś nowego. To on zdefiniował nowoczesną grę legato na gitarze, jest mistrzem w posługiwaniu się tremolem, perfekcyjnie opanował posługiwanie się SynthAxe, instrumentem, który miał zbliżyć do formatu gitary świat syntezy dźwięku. Dzięki niekonwencjonalnemu podejściu do harmonii i opracowaniu własnej teorii skal opartych na matematycznych permutacjach interwałów, stał się jednym z niewielu innowatorów gitary. Dysponuje techniką, którą do dziś jest w stanie zaimponować. Jak powiedział kiedyś Eddie Van Halen: ,,To co ja wyrabiam na gryfie obydwoma rękami, on załatwia jedną”. Można go cenić nie tylko za intelektualizm i pewną koncepcyjność w podejściu do instrumentu, ale i za emocje wyrażane w swych harmoniach oraz dramatycznych solówkach, w których linie solówek są zawsze pretekstem do pokazania struktur harmonicznych. Jego frazowanie jest niedoścignionym wzorem. Od słuchacza wymaga poświęcenia i koncentracji. Jego albumy są czasami nierówne, taki jest jednak efekt ciągłych poszukiwań – artysta ten nigdy nie odcinał ,,kuponów”, stąd kupując jego płytę po kilku latach trzeba być przygotowanym na zupełnie inną muzykę. Ma liczne i wierne grono fanów rozsianych po całym świecie. Każdy szanujący się gitarzysta prędzej czy później musi trafić na jego płyty. Nie jest typem idola, nie gra na reklamowanych superwiosłach (choć ostatnio można było go oglądać na stronach reklamowych), nie ma kontraktu płytowego i nie lubi, gdy ktoś mówi mu co ma zagrać. Być może współpracując z dobrymi producentami nagrywałby zupełnie inne, może lepsze, może bardziej strawne dla szerszej publiczności płyty. Nie dowierza jednak nikomu, sam komponuje, nagrywa, produkuje i miksuje swoje płyty, chcąc mieć całkowitą kontrolę nad muzyką, którą sprzedaje się pod jego nazwiskiem. Stąd nie cierpi bootlegów. Nie lubi także krytyków, show biznesu oraz rozmów o muzyce, którą jak twierdzi – albo trzeba grać, albo jej słuchać. Nie znajdziecie jego muzyki w stacjach radiowych, choćby dlatego, że nie można jej zakwalifikować jednoznacznie ani do jazzu, ani do rocka, a słowo fusion jest już niemodne. W jego dźwiękach możecie odnaleźć impresjonizm rodem z muzyki poważnej, elementy jazzowej improwizacji, rockową ekspresję i progresywny chłód.
MUZYCZNA KARIERA
Pochodzi z Bradford (Yorkshire), gdzie urodził się 6 sierpnia 1946. Na jego muzyczną edukację miał duży wpływ ojciec, pianista jazzowy, amator, który nauczył go podstaw, a przede wszystkim otoczył muzyką. Płyty Django Reinhardta, Jimmy Raineya, Charlie Christiana, później Joe Passa i Johna Coltrane'a wywarły na niego, jak sam przyznaje, duży wpływ. Uczy się gry na kilku instrumentach (zob. wywiad). Jego pierwszy zespół nazywa się IGGINBOTTOM, nagrywa z nim nawet płytę w 1969 roku. Po rozwiązaniu grupy Holdsworth wrócił do swych codziennych zajęć, w międzyczasie pogrywając wieczorami w lokalnych klubach. Traktuje wówczas muzykę jako hobby, które z biegiem czasu zacznie zabierać mu coraz więcej czasu. Przeprowadza się kolejno do Manchesteru i Londynu, gra w klubach, do których trafia również dzięki „odkryciu” jego talentu przez saksofonistę Ray'a Warleigha. Okres ten znaczony jest nowymi doświadczeniami i znajomościami. Jeden ze znajomych, Jon Hiseman (ex-COLLOSEUM) formuje swój zespół TEMPEST, w którym gitarzystą jest Allan Holdsworth, a śpiewa Paul Williams. Po nagraniu debiutanckiej płyty, serii koncertów i odejściu od grupy artysta rozpoczyna koncertowanie z grupą NUCLEUS. W 1973 roku gra na koncertach z SOFT MACHINE, by wiosną następnego roku zostać jej członkiem. Zyskuje uznanie w środowisku muzycznym jako gitarzysta i muzyk, a w 1975 r. dołącza do grupy LIFETIME Tony Williamsa. Po opuszczeniu jej z powodu „niejasnej sytuacji finansowej” w 1976 roku, rejestruje swój pierwszy solowy album ,,Velvet Darkness". Rok później pojawia się na albumie grupy GONG oraz współpracuje z Jean-Luc Ponty. W tym samym czasie gra też z Billem Brufordem, który zaprosił go na sesję nagraniową swojego albumu „Feels Good To Me”. Dzięki płycie ,,In The Dead of the Night" grupy U.K. jego nazwisko poznaje szersze grono melomanów, w tym wielu gitarzystów, którzy od tego momentu pilnie śledzą rozwój jego kariery oraz muzyki. Opuszcza jednak grupę, nagrywa kolejne albumy z Brufordem i przymierza się do kariery solowej. Nie mając nic innego do roboty reperuje wzmacniacze i wyprzedaje sprzęt nagromadzony podczas tras koncertowych z U.K. Rozpoczyna próby ze swoim dobrym przyjacielem Jackiem Brucem (ex-CREAM) i Jonem Hisemanem. W Zjednoczonym Królestwie króluje wtedy punk i nikogo nie obchodzi muzyka, którą mają do zaoferowania. W międzyczasie poznaje wspaniałego, młodego perkusistę Gary Husbanda, z którym zakłada nowy zespół. Wraz z Paulem Carmichaelem (bas) i starym znajomym Paulem Williamsem nagrywają album I.O.U. (nazwa sugeruje, że chodzi o pożyczone pieniądze i faktycznie bez nich nie byłoby albumu). Wydany zostaje dopiero w 1982 roku (reedycja w 1986 r.), a w międzyczasie Holdsworth mysli nawet poważnie o zrezygnowaniu z grania. Przeprowadza się do Kalifornii, a jego wielki fan, Eddie Van Halen przekonuje szefów Warner Bros, na tyle skutecznie, że dochodzi do podpisania kontraktu płytowego z Holdsworthem. W 1983 r. ukazuje się legendarna EP-ka „Road Games" obecnie prawie niedostępna na rynku. Na tym jednak kończy się współpraca Warnera z artystą. Zaczyna się solowa kariera Holdswortha, której owocem są kolejne albumy instrumentalne począwszy od „Metal Fatigue" (1986), a kończąc na „None Too Soon" (1996). Miłośnik piwa Tetley, uwielbia przejażdżki rowerowe oraz serial „Star Trek”. Ma żonę, Claire, z którą wychowuje trójkę dzieci.
KONCERT
Z Alanem Holdsworthem rozmawiałem przed koncertem w berlińskim klubie Quasimodo, w którym zagrał wraz z Chadem Wackermanem (dr) oraz Davem Carpenterem (bass). Berliński występ był fragmentem jesiennej trasy koncertowej po Europie, którą zorganizowano po sukcesie wcześniejszych występów na przełomie lutego i marca 1997 roku. Trio Allana Holdswortha zagrało kolejno: Sixteen Men Oftain – nową melodię z mającego się właśnie ukazać albumu, Looking Glass z płyty „Atavachron, Above + Below”, E-tune (Material Real), kolejny nowy utwór oraz Water On The Brain z płyty „Road Games”, w którym Carpenter znakomicie wczuł się w rolę słynnego poprzednika (Jeffa Berlina) i zagrał porażające solo na basie. Po zagraniu nowego numeru Running on Fumes Allan Holdsworth skomentował gorącą reakcję fanów słowami: „To jest nowy utwór, nawet nie wyobrażacie sobie jak go sp...my.” Kompozycję Funnels zagrali natomiast w wersji dość swingującej mocno zmienionej stosunku do oryginału z płyty „Atavachron”, a w którym kapitalne solo na bębnach zagrał Chad Wackerman. Po kilkunasto minutowej przerwie wrócili na estradę, by zagrać: Letters of Marque z płyty „I.O.U.”, nową kompozycję 0-1-2-7-4 i znów z „I.O.U.”, tym razem Where Is the One. House of Mirrors z „Hard Hat Area” wypadł moim zdaniem gorzej niż na płycie, a gitarzysta zamiast SynthAxe użył bodajże Rolanda VG-8. Texas to kolejny nowy utwór tego wieczoru, po nim Shallow Sea znów z „I.O.U.”, galopujący Proto Cosmos dedykowany był Tony'emu Williamsowi, a na koniec witany owacjami Tokyo Dream z „Road Games”. Na bis zagrali o ile pamiętam Mr Berwell z „Atavachron”. Jak widać materiał pochodził głównie z płyt „Atavachron” oraz „I.O.U.” Nie wiem, czy podyktowane to było sentymentem, którym artysta darzy te płyty, czy też raczej ich uniwersalnością i możliwością dostosowania do formatu tria. Zabrakło bowiem, przynajmniej w moim odczuciu, backgroundu instrumentów klawiszowych, które prócz kreowania klimatu dałyby również harmoniczne tło dla solówek. Co prawda Dave Carpenter dwoił się i troił grając różnorodne pochody basu, łącznie ze zwykłymi i rozłożonymi akordami (brzmiało to czasami jak... granie techniką „sweep” na basie!), ale nie był w stanie oddać bogatych harmonii, gdy Holdsworth grał solo. Sam mistrz jak zwykle skupiony pokazał, że mimo wieku jego rozpięte niczym macki pająka palce nie utraciły wigoru. Szybkość, precyzja, ale przede wszystkim unikalne improwizacje, które wymagały od słuchaczy dość szybkiego „pomykania” za myślami i opowiadaniami, które mistrz chciał przekazać. Porównując jego grę z tym co nagrał na płytach miałem wrażenie, że gitarowy styl powoli ulega zmianom, a charakter improwizacji, szczególnie w nowych utworach zapowiadał kolejną „odsłonę", inną stronę artysty, zobaczymy, co znajdziemy na nowej płycie. Co dziwne, w ogóle nie używał tremola, a jak pamiętają fani jego użycie „wajchy” (które notabene sprytnie kopiował Van Halen) nadawało specyficzny klimat solówkom. Partie solowe udanie odgrywał tego wieczoru Dave Carpernter, grający momentami podobnie do Jimmiego Johnsona, niesamowicie sprawny technicznie i muzykalny. Chad Wackerman nabijał tempo bardzo oszczędnymi ruchami, słychać było, że współpraca sekcji układa się dobrze. Holdsworth na żywo wart jest posłuchania i oglądania, bowiem jest okazja usłyszeć improwizacje nie zarejestrowane jeszcze na żadnej płycie. Czas najwyższy by artysta pomyślał o płycie „na żywo”, choć często wypowiada się, że zbyt szybo jej nie nagra.
GIB SPECIAL (Interview)
Gitara i Bas: Czy nagrywasz teraz jakiś album?
Allan Holdsworth: Tak, mam zamiar, problem w tym, że potrzebny jest jakiś kontrakt płytowy. Jest to bardzo trudne jeśli się gra taki rodzaj muzyki. Właśnie skończyliśmy prawie nowy album, przed wyruszeniem na trasę skończyliśmy nagrywać sześć utworów, po powrocie zrobimy trzy następne. Mam nadzie ję, że album wyjdzie w styczniu.
GiB: Z kim grasz na nowej płycie?
A.H.: Gary Novak na perkusji, Dave Carpenter na basie i ja. W jednym z utworów Alan Pasqua gra na fortepianie, a na dwóch Walt Fowler gra na trąbce.
GiB: Co spowodowało, że nagrałeś go z innymi muzykami niż poprzednio? Dop. autora: Allan Hodsworth nagrał kilka swoich albumów w dość stabilnym składzie: zazwyczaj byli to Jimmy Johnson, Gary Willis, czy Skuli Sverrisson na basie oraz Chad Wackerman lub Gary Husband na perkusji. Na instrumentach klawiszowych grał zwykle Alan Pasqua lub Steve Hunt, a za fortepianem zasiadał czasami Gordon Beck.
A.H.: To zmienia się przez lata. Zawsze grałem z Garym Husbandem, ponieważ jest dla mnie wyjątkową osobą, szczególnie gdy chodzi o podobne odczuwanie muzyki. Grał ze mną zawsze, kiedy tylko mógł. Jimmy Jonhson grał również ze mną, a także gość z Islandii, Skuli Sverrisson. Miałem więc w grupie Gary'ego, Skulli i Steva Hunta na instrumentach klawiszowych (w tym składzie zespół Holdswortha nagrał album „Hard Hat Area” - dop. autora). Był to świetny zespół, ale trudno było go utrzymać przy życiu - granie tras i podróżowanie było zbyt drogie i ciężko było zarobić jakiekolwiek pieniądze. Dogadałem się z Davem Carpenterem, skądinąd świetnym basistą (zagrał m.in. na „Tore Down House”, ostatniej solowej płycie Scotta Hedndersona), że powinniśmy zmontować zespół, oparty na lokalnych, łatwo dostępnych muzykach wraz z Gary Novakiem na bębnach. Zagraliśmy niedużą trasę, ale znów miałem problem z ustaleniem odpowiednich terminów, więc wygląda na to, że Chad Wackerman, który gra ze mną podczas tego mini-touru w Europie zagra w pozostałych trzech utworach na płycie.
GiB: Problem jest znalezienie wytwórni, która wydałaby Twoją muzykę. Czy są szanse na podpisanie przez Ciebie kontraktu, który pozwalałby przynajmniej na komfort przy nagrywaniu kolejnych płyt? W Europie takim śmiałkiem jest Jean Marie Salhani. Dop. autora: Albumy Holdswortha wydawały głównie amerykańskie wytwórnia Enigma, później Restless. Ta ostatnia posiada prawa do jego płyt za Wielką Wodą. Allan często wspomina, że nikt nie przykłada się do promocji jego płyt, ale nie stać go na odkupienie całego katalogu wydań amerykańskich. W Japonii kilka ostatnich płyt ukazało się pod szyldem Polydoru. W Europie wszystkie solowe płyty wydaje JMS-Cream Records w Paryżu. Wiele płyt, które znajdują się na rynku to bootlegi.
A.H.: Tak, tu w Europie wyda to J. M. Salhani, ale nie mam pomysłu na wydanie tego poza Europą. Nie mam żadnego kontraktu płytowego. Stąd często zdarzają mi się utrapienia, kiedy po raz kolejny ktoś wydaje moje niepublikowane nagrania jako bootlegi. Tym razem zrobił tak człowiek, który śpiewał w moim zespole ponad 10 lat temu - Paul Williams (śpiewał min na „Road Games", „I.O.U.” i „Metal Fatigue” – dop. autora). Nie mogę uwierzyć w to, co zrobił. Miał trochę taśm, o których istnieniu nic mi nie mówił. Zremiksował je i wydał. Na domiar złego są to taśmy z 1985 roku, które on wydał jako jakąś nową płytę. To mnie bardzo zdenerwowało, bo bardzo trudno podpisać kontrakt płytowy, gdy ludzie postępują tak jak on. On nigdy nie powiedział mi o tym, z nikim kto grał wówczas nie podpisał żadnych umów. Zarobił na mojej muzyce, moim zespole i moim nazwisku, które umieścił na płycie. Jestem naprawdę wk...ny na niego za to co zrobił. W tej chwili ścigam go sądownie... Naprawdę nie mogę uwierzyć w to, co zrobił. Dlaczego nie nazwał tego albumu swoim imieniem i nazwiskiem? Ten facet to idiota. Problem w tym, że takie posunięcia pogarszają mój wizerunek. Ludzie widzą płytę w sklepach, a więc moją prośbą byłoby, aby byli na tyle uprzejmi wobec mnie i nie kupowali tej płyty.
GiB: Takie sytuacje przydarzają się Tobie dość często, rzekłbym regularnie. Pamiętam, że dużo płyt nagrywałeś szybko, z niektórych sesji nie byłeś zadowolony, a mimo to pojawiały się na płytach. Często też wydawano to, co nagrano przypadkiem lub ukradkiem, bez konsultacji z Tobą. Pamiętasz swoją pierwszą sesję z grupą IGGINBOTTOMS BAND? Nagrywaliście na szybcika i stąd dziś chyba niezbyt mile wspominasz tamte doświadczenie?
A.H.: O to była zupełnie inna sytuacja dlatego, że właściwie nie powinniśmy byli wtedy nagrywać. Wiesz, grałem zbyt krótko. To jak obraz kogoś zupełnie innego, właściwie takiego muzycznego, trzyletniego dziecka w powijakach. To są tak odległe czasy... a ja jestem zainteresowany tylko moją nową muzyką. To co nagrałem kiedyś ma dla mnie dużo mniejsze znaczenie.
GiB: O ile pamiętam perkusista John Stevens również wydał nielegalnie materiał, który jest teraz gorączkowo poszukiwany przez kolekcjonerów?
A.H.: Tak, John Stevens zrobił to samo. Właściwie wykorzystał sytuację, że nie jestem kimś bardzo znanym i nie jestem w stanie podać do sądu i procesować się ze wszystkimi, którzy wydają bootlegi. Pokazał przy okazji jakim jest dupkiem. Wydaje mi się, że chyba za dużo powiedziałem, bo on już nie żyje...
GiB: Czy inni zarabiają na Tobie dużo pieniędzy?
A.H.: Na pewno zarabiają trochę, ale nie są to takie sumy, o które mogłaby powalczyć jakaś wytwórnia płytowa, przy okazji wtrącając kogoś do więzienia. Normalnie, gdybym miał więcej pieniędzy to Paul Williams, za ponowne wydanie materiału ze starej kasety video, pod moim nazwiskiem trafiłby za krat
GiB: Wiem, że jesteś wymagającym artystą i nie lubisz, gdy ktoś wydaje utwory, pod którymi nie chcesz się podpisać ze względu na ich jakość.
A.H.: Wciąż pojawiają się rzeczy, które mi się nie podobają i nic na to nie poradzę. Tak jak powiedziałem, nie mam kontraktu w Stanach i o ile niezbyt trudno byłoby go podpisać wcześniej, o tyle teraz na pewno nikt go ze mną od razu nie podpisze. Myślę, że wydam nową płytę na własny rachunek, wraz z przyjacielem, który ma sklep muzyczny. On ma wystarczająco dużo pieniędzy, by sfinansować ten projekt. W Japonii płyta ta będzie wydana przez Polydor/PolyGram, w Europie przez JMS. Skontaktowałem się też z niemieckim dystrybutorem w sprawie bootlegu, a on zapewnił mnie, że nie będą tego sprzedawać, więc może uda się pozyskać kogoś w Neimczech. W Stanach będę musiał poprosić lub zmusić Paula Williamsa, by zaprzestał sprzedaży tej fatalnej płyty.
GiB: Czy nowy album będziesz sprzedawał również poprzez Internet? Robi tak teraz wielu muzyków, szczególnie niezależnych?
A.H.: Nowy? Tak, możemy to zrobić i prawdopodobnie zrobimy.
GiB: Jednocześnie wiem, że pracujesz nad innymi projektami, m.in. nad kolejną płytą wespół z perkusistą Andrea Marcellim?
A.H.: Tak, zaczęliśmy album, ale przerwaliśmy pracę nad nim. To wspólny projekt, większość materiału jest już nagrana, w tym podstawowe ścieżki, ale trzeba dograć solówki nasze i innych muzyków.
GiB: Czy lubisz współpracować z innymi artystami na takiej zasadzie jak z Marcellim?
A.H.: Lubię jego i jego muzykę. Jest inna, i dla mnie to niezwykle miłe, nagrać coś odmiennego od tego, co normalnie robię. Dlatego też spodobało mi się to, co nagrałem z braćmi Johansson (chodzi o płytę „Heavy Machinery” - dop. autora), ponieważ nigdy nie napisałbym, ani nie zagrałbym takiej płyty, ale miałem dużo radości z grania. To było świeże i na swój sposób ekscytujące. Tak, lubię robić inne rzeczy, szczególnie jeśli są niezwykłe. (Z moich informacji wynika, że Holdsworth miał pojawić się na albumie F/X grupy WALK AWAY, nie udało się jednak dograć terminów - dop, autor.)
GiB: W swojej karierze miałeś też epizod pod nazwą LEVEL 42. Czy jest to taki typ ,,inteligentnej muzyki pop” jak sam ją określiłeś, który chciałbyś grać, jeśli ktokolwiek zaprosiłby Cię do współpracy?
A.H.: Granie z grupą pop? Nie, nie byłbym w stanie wytrzymać z tego typu grupą, zwariowałbym chyba...
GiB: Chodzi Ci o granie tych samych nut co wieczór?
A.H.:... Tak, ogólnie o muzykę, która mnie denerwuje. Ktoś inny mógłby prawdopodobnie lepiej zrobić taką robotę za mnie. Poza tym masz wtedy do czynienia ze show biznesem. Nie chcę mówić nic złego o zespole, bo jest to dobra grupa i lubię tych ludzi na czele z Markiem Kingiem i oczywiście Garym Husbandem, z którym współpracowałem przez lata. Szczególnie cieszyło mnie nagrywanie płyty i to prawdopodobnie byłbym w stanie jeszcze zrobić kiedyś. (Allan Holdsworth zagrał na płycie i trasie zastępując zmarłego na AIDS Alana Murphiego, notabene uważanego za drugą, po Holdsworcie, angielską gitarę w tym trudnym do nazwania gatunku. Umówmy się, że jest to nowoczesna muzyka improwizowana - dop. autor.)
GiB: Wracając do bardziej zamierzchłych czasów: wiem, że przestałeś grać na gitarze akustycznej, ze względu na perkusyjny charakter dźwięku. Przeczytałem gdzieś, iż grałeś na skrzypcach, a adnotacje odnośnie tego instrumentu znalazłem też na okładkach kilku płyt. Czemu sięgnąłeś po skrzypce i dlaczego przestałeś grać?
A.H.: Tak naprawdę to nigdy nie zacząłem i nie przestałem grać na tym instrumencie. Grałem na wielu instrumentach: oboju, klarnecie, saksofonie, skrzypcach i altówce. Nigdy jednak nie grałem na nich tak naprawdę. Po prostu byłem ciekaw innych instrumentów. Skrzypiec byłem ciekaw, poza tym dziwiło mnie jak w dość krótkim okresie czasu i bez zbytniego wysiłku poczyniłem pewne postępy. Pamiętam, że było to kilka miesięcy, do pół roku. Przestałem grać, ponieważ jest to trudny instrument i zabierał mi czas poświęcany na gitarę. Ponadto nie mogłem grać akordów. Kiedyś nawet chciałem bardzo grać na saksofonie, ale jednak brak możliwości wydobywania współbrzmień spowodował, że przestałem grać. Akordy są bardzo ważną częścią tego co lubię i co robię w muzyce.
GiB: Swego czasu miałeś problem, który instrument wybrać: SynthAxe czy gitarę...
A.H.: Lubię SynthAxe solo i lubię go teraz bardziej niż gitarę, ponieważ zbliża mnie do tego, co chciałem uzyskać z instrumentu, a czego nie mogłem osiągnąć gitarą. Szczególnie po tym gdy grałem na nim kilka lat. Na ,,Atavachron” było to coś zupełnie nowego dla mnie. Dostałem ten instrument tuż przed nagraniem albumu. Nie znałem go wcale. Później na ,,Sand” i ,,Secret”, szczególnie wtedy gdy nagrywałem ,,Sand” czułem się zadowolony, z tego co zrobiłem, w porównaniu do gitary...
GiB: O tak, utwór Spokes jest rewelacyjny...
A.H..... Tak, czułem, że udało mi się wypracować odpowiednie brzmienie, odnaleźć siebie... Ale oni (tj. firma produkująca SynthAxe) przestali je produkować, zacząłem sie więc obawiać przywiązania do takiego instrumentu. Gdyby się zepsuł byłbym zgubiony. Dlatego zrezygnowałem właściwie z SynthAxe i wróciłem do gitary.
GiB: Czy gitara jest dla Ciebie instrumentem, który stawia wciąż nowe wyzwania, czy może będziesz może szukał innego modelu syntezatora?
A.H.: Nie, zostaję przy gitarze. Każdy instrument stawia dość wyzwań, bym był zajęty powiedzmy przez dziesięć moich „żyć”. Mógłbym żyć i 1000 lat i wciąż nic nie wiedziałbym o muzyce. Ponieważ im więcej się uczysz, tym bardziej zdajesz sobie sprawę, że nic nie wiesz. To nie ma końca. Ja nigdy nie wiedziałem nic naprawdę. Teraz wiem więcej niż przedtem, ale naprawdę nic nie wiem...
GiB: Dziwne słyszeć to od artysty, którego wielu muzyków i krytyków uważa za innowatora. Masz wielu entuzjastów swojej muzyki, niektórzy stawiają Cię w rzędzie najlepszych gitarzystów i muzyków naszych czasów...
A.H.: Cóż, tak? To zdumiewające (z uśmiechem), doceniam to...
GiB: Czytałem, że Twoje podejście do harmonii opiera się na znajdowaniu permutacji skal, ich dźwięków i akordów, co skojarzyło mi się z Janem Sebastianem Bachem, który dla wielu był wielkim muzycznym matematykiem. Na pewno inspiruje Cię też muzyka klasyczna?
A.H.: Zawsze lubiłem to, co robił ten człowiek i inni muzycy klasyczni. Podoba mi się Bach, Debussy, Ravel, Bartok, Stravinski. Najbardziej ten okres kiedy żyli Bartok i Debussy, ten „romantyczny" styl. Lubię tę muzykę, jest świetna i miała duży wpływ na mnie. Kiedy byłem dzieckiem, zanim cokolwiek poznałem, mając jakieś trzy lata nie mogłem skojarzyć dlaczego jedna muzyka powodowała, że płakałem, a inna czyniła mnie szczęśliwym. Nie wiedziałem co to było. Muzyka dla mnie jest czymś wyjątkowym, magicznym... Ale wciąż nie wiem czym ona jest...
GiB: Dużą rolę w Twoim dzieciństwie spełnił Twój ojciec. To dzięki niemu poznałeś mnóstwo płyt jazzowych?
A.H.: Well, mój ojciec był naprawdę wspaniałym muzykiem i utalentowanym artystą, a także... piłkarzem. Miał talent do wszystkiego, czego się tknął...
GiB: Poświęciłeś mu jeden z utworów na „Metal Fatigue”...
A.H.: Jest kilka utworów, które mu poświęciłem. Nie tylko na tym albumie, również na ,,Secret"...
GiB: Który?
A.H.: Endomorph... Tak, ojciec był niewiarygodny, nigdy do niczego nie doszedł, pod koniec rzucił całkowicie muzykę, czego nie mogłem zrozumieć, gdy sam zacząłem grać. Teraz rozumiem dlaczego to zrobił - nie miał po prostu tej możliwości jaką ja mam, czyli grania dla publiczności, która jest otwarta na muzykę. Znalazł się w mieście, w którym nie było ujścia dla jego talentu. Poza tym po wojnie nie chciał być poza domem, utracić kontaktu z rodziną, więc znalazł po prostu zwykłą pracę, źródło utrzymania. Pod koniec życia przestało go to bawić... Pomógł mi ogromnie. Nie umiał grać na gitarze, ale wiedział wszystko o tym instrumencie, na których progach są dane nuty, akordy. W końcu stał się całkiem niezłym gitarzystą, ucząc mnie wszystkich rzeczy (śmiech). To było niezwykłe...
GiB: Z tego co wiem, Ty nie uczysz gry na gitarze...
A.H.: Jak mógłbym uczyć innych, nie wiedząc nic samemu? Są tacy ludzie, którzy lubią uczyć i mogą nauczyć wszystkiego, co chciałbyś wiedzieć o tym, co wszyscy inni już robią. Ja próbuję znaleźć inną drogę, chcę zrobić coś więcej. Musi przecież istnieć więcej niż jeden sposób wykonywania czegoś. Wiesz, lubię bebop, dorastałem słuchając tego, ale nie mam potrzeby by grania tego rodzaju muzyki, ponieważ dla mnie jest to marny skrót prawdziwego znaczenia pojęcia „improwizacja”. Jest zbyt dużo muzyków, naprawdę wspaniałych, którzy tak robią, więc...
GiB: Masz rację, odkryłem to słuchając wielu skądinąd znanych i cenionych współcześnie muzyków. Ciągle grają podobnie naśladując coś, co zostało wymyślone już wcześniej – te same rzeczy.
A.H.: Tak, gdy rozpoznajesz akordy, linie dźwięków, skale, dochodzisz do wniosku, że słyszałeś to wcześniej. W większości wypadków ludzie, którzy zagrali to pierwsi, zrobili to najlepiej, byli gotowi przekroczyć pewne granice, przejść na drugi brzeg. Dla mnie jest to owo „coś”, czym muzyka jest naprawdę
GiB: Gdy wspomniałeś o przechodzeniu na drugi brzeg, przypomniał mi się Twój utwór At the Edge z płyty „The Things you see...” Ta płyta to dowód Twojego muzycznego spotkania z Gordonem Beckiem, wspaniałym, ale chyba niedocenianym pianistą. Razem tworzycie niezwykłe utwory, czemu nie nagraliście razem więcej muzyki?
A.H.: Później razem nagraliśmy kolejną płytę jako duet (mowa o „With a Heart in my song”) i zrealizowaliśmy „None Too Soon”. Uwielbiam go, to świetny i niezwykły muzyk. Wspaniale nam się razem pracuje. Jest jednym z kilku muzyków, z którym czuję się związany muzycznymi korzeniami i podobieństwami. Wychodzi, że on lubi również to, co ja robię ze swoją muzyką. Dlatego zapytał mnie, czy nie zrobilibyśmy razem albumu „None Too Soon”. Powiedział: „Wiesz, ludzie naprawdę nie rozumieją tego, co robisz, więc może byśmy nagrali album z jazzowymi, czy zwykłymi utworami. Ludzie mogliby usłyszeć co robisz mając za tło utwory, które są im znane. Prawdopodobnie lepiej by zrozumieli ciebie i twoje muzyczne myślenie?” Zgodziłem się.
GiB: Dlaczego Gordon zagrał na elektrycznym fortepianie?
A.H.: Ponieważ nagrywaliśmy u mnie w domu. Nie miałem pieniędzy, by wynająć studio. Nagraliśmy to moim domowym studiu, mam małe studio w domu...
GiB: The Brewery?
A.H.: Tak. To tylko garaż, wygląda na dużo większy niż jest w rzeczywistości.
GiB: Czytałem, że dom, w którym mieszkasz również jest niezwykły...
A.H.: Tak, ma kształt kopuły, jest okrągły. Był niedrogi, a garaż był już wybudowany. Przeprowadzka nie kosztowała nas dużo, ponieważ dom, w którym poprzednio mieszkałem wraz z rodziną, mimo iż mniejszy, leżał w droższej dzielnicy. Więc przeprowadziliśmy się na przedmieścia San Diego. W tym dużym garażu mój znajomy stolarz wybudował studio. Miksowałem tam ,,Hard Hat Area" i nagraliśmy „None Too Soon” oraz najnowszy album.
GiB: Czy nagrywasz na magnetofonie analogowym?
A.H.: Tak, pożyczam go. Na „None..." nie mogłem sobie na to pozwolić, bo nie miałem pieniędzy, więc nagrałem go na ADAT-ach. Nie lubię ich, nie brzmią dobrze, ale musiałem wykorzystać maksymalnie czas i warunki pracy.
GiB: Co do pieniędzy: wiem, że często nie wystarcza Ci ich na dokończenie pracy nad albumem. Czy nie jest to najbardziej frustrujący moment, kiedy prócz rozterek tyczących się Twoich muzycznych poszukiwań, stają Ci na przeszkodzie z pozoru prozaiczne, ale jednak ciężkie do pokonania przeszkody finansowe?
A.H.: Dlatego mam studio w domu. Zanim doszło do jego utworzenia kompletowałem sprzęt przez kilka lat, po trochu, aż uzbierałem dostatecznie wiele, by zorganizować studio. Nie mam nawet magnetofonu, a tylko dobrą konsoletę i trochę sprzętu do obróbki dźwięku. Dobra konsoleta to połowa sukcesu, kupiłem ją kilka lat temu. (Holdsworth używa konsolety marki Trident - dop autora.)
GiB: W jednym z wywiadów czytałem, że miałeś taki moment w swoim życiu, że sprzedawałeś własne gitary by przeżyć?
A.H.: Sprzedałem wszystkie swoje gitary, by zmiksować album I.O.U. Gdy skończyliśmy pracę nie miałem żadnej gitary. Wtedy spotkałem Grovera Jacksona z firmy Charvel, wspaniałego gościa, który zrobił mi kilka, pięć czy sześć różnych gitar w tym dwie szczególne, piękne, czerwoną i biała, które miałem przez wiele lat. Piękne instrumenty. On mi je po prostu dał. Tak więc gdy przyjechałem do Stanów i miałem ze sobą zadnej gitary, on ofiarował aż dwie, świetny gose
GIB: Przeniosłeś się do Ameryki w 1982 r. Czy była to trudna decyzja, zostawić wszystko w Anglii i jechać w nieznane?
AH.: Nie, to było dose latwe, gdyż w Anglii pozostawałem bezrobotny jako muzyk. Nie mogłem pracować w Anglii?
GiB: Czy to były ciężkie czasy dla Ciebie?
AH.: To nie było nic złego, nie myślę o tym w ten sposób. Wielu muzyków musi robić inne rzeczy. Ja zarabiałem na życie w kilku miejscach: fabryce, zakładach, sklepach z rowerami. Kiedy jednak zobaczyłem swoje nazwisko w amerykańskich magazynach gitarowych, jak „Guitar Player”, pomyslałem, że może ktoś zainteresowałby się moja muzyka w Ameryce. Jeden ze znajomych muzyków mieszkał wtedy w Kalifornii, wyjechałem wtedy razem z zespołem i mieszkaliśmy u niego. Zagralismy kilka koncertów i spotkaliśmy wówczas Mike'a Varney'a. On pomógł nam w załatwieniu kilku koncertów w klubach, które o dziwo świetnie się sprzedały. To było zadziwiające: występowanie w pełnych salach po okresie, gdy zwykle grało się dla pustych krzeseł i gdy wcześniej nie było szans na zorganizowanie żadnej trasy w ogóle. B: Wspomniales nazwisko Varney'a. Nagrałeś dla jego wytwórni album z Frankiem Gambale...
A.H.: Tak, ale to był Mark Varney, jego brat. To Mike załatwił nam trasy, a dla Marka zagrałem z Gambalem. To dobra płyta. Uwielbiam Franka i innych muzyków, z którymi wtedy zagrałem, mimo tego, że zdawałem sobie sprawę, że producent albumu, Mike Varney chciał ,,gitarowej wojny” przez cały czas. Ja nie zgodziłem się na jego koncepcję, dlatego część partii zagrałem na SynthAxe. Pomyślałem, że jego brzmienie będzie stanowić dobry kontrast dla gitary, zamiast ciągnąć według schematu grania solówek gitarowych jedna po drugiej.
GiB: Jeśli już poruszyliśmy temat innych gitarzystów, to chciałbym byś wspomniał o Twoich kontaktach z Eddiem Van Halenem. Wiem, że pomógł on w sfinalizowaniu kontraktu z Warner Brothers i mieliście ponoć coś nagrać razem. Tak przynajmniej wynika z jednego z wywiadów, które udzielił pismu ,,Guitar World"...
A.H.: Tak, prawdopodobnie byłby zaangażowany w „Road Games”. To jednak była wielka katastrofa. Wiesz, Eddie to wspaniały, szlachetny gość, naprawdę bardzo go lubię, wiele mi pomógł, szczególnie w zyskaniu kontraktu z Warnerem. Co prawda to nie wyszło, ponieważ oni chcieli bym grał taką muzykę, na jakiej mi nie zależało. Nie widziałem po prostu sensu w tym, by podpisywać kontrakt z wielkim koncernem jeśli oni nie pozwalają mi robić tego, co zwykłem. Gdyby teraz przyszedł ktoś z dużej wytwórni i powiedział: damy ci kontrakt, ale nie możesz grać tego co grasz, to również nie byłbym tym zainteresowany.
GiB: No tak, krytycy jazzowi nie uważają cię za jazzmana, dla rockmanów jesteś „poza tematem”, zbyt jazzowy. Czy uważasz, że to nazewnictwo, przypisywanie czyjejś muzyki do gatunków jest potrzebne?
A.H.: Nie, ale wydaje się, że każdy chce mieć jakąś klasyfikację. Kategoria ,jazz" nie jest ścisła. Mój ojciec mówił zwykle, że słowo „jazz" było hasłem przypisanym do improwizacji nad strukturami harmonicznymi i rytmicznymi. Bez względu na to, co by to nie było. Po tym jak wykształciły się style stały się one formą tradycyjną. Teraz mamy drugą generację jazzu tradycyjnego, modern jazz. Kierunki takie jak Bebop stały się klasyką i to jest świetne, wielu naprawdę świetnych muzyków trzyma ten gatunek przy życiu, ale nie jest to coś co przemawia do mnie. Lubię posłuchać tego od czasu do czasu, ale... to nie to. Sekwencja akordów, to sekwencja akordów. Na „None Too Soon” nagraliśmy tak właśnie utwory. Nie znałem żadnego z nich, więc nauczyłem się ich tak jak innych melodii. Akordy były te same, ale solowe partie nagrałem tak, jakbym grał je w swoich oryginalnych melodiach. Nie było więc różnic, jedynie format był inny. Nie interesuje mnie to na dłuższą metę... W międzyczasie zapytałem Holdswortha, czy mógłby opowiedzieć parę słów na temat jego sposobu pojmowania harmonii. „To zbyt trudne, dajmy sobie spokój” – uciął krótko.
GiB: W klubie dyskusyjnym, który istnieje przy Twoim internetowym fan-clubie przeczytałem opinie, że ,,NTS” jest albumem, w którym nie czuć swingu, a winą za to obarczano perkusistę, Kirka Covingtona. Co sądzisz o takiej krytyce? Z tego co wiem Willisa i Covingtona polecił ci Scott Henderson (Scott gra z nimi w swojej grupie TRIBAL TECH - dop. autora.)
A.H.: Zaprosiłem Gary Willisa do pracy nad albumem, ponieważ uwielbiam go, to fantastyczny basista. Chciałem, by czuł się komfortowo z kimś, kto siądzie za perkusją. Dałem mu wolną rękę i wybrał Kirka. Mnie podoba się to co zagrał, może nie jest to dobre dla wszystkich. To nie jest płyta dla każdego, ludzie mogą wyrzucić ją do kosza na śmiecie. Nie ma znaczenia, czy ci się spodoba, czy nie. Która godzina? W tym momencie zostało około pół godziny do koncertu, więc nasza rozmowa się skończyła. Nie zdążyłem zadać wielu innych pytań, stąd czułem pewien niedosyt. Być może rozmowę uda się dokończyć, gdy Holdsworth dotrze wreszcie do naszego kraju. Ponoć kilka razy przymierzano się do jego występów tutaj. Miał nawet wystąpić jesienią zeszłego roku w Warszawie i w Krakowie. Manager Patrizzio Chiozza pocieszał mnie twierdząc, że Allana rzadko kiedy udaje się namówić na wywiad, a już na pewno nie przed koncertem. Chyba miałem szczęście...
Piotr Nowicki
CDN
Podziękowania: Thanks to - Patrizzio Chiozza, Jean Marie Salhani, Giorgio & all crew at the Quasimodo Club.